poniedziałek, 29 kwietnia 2013

Opowiadanie pt. "Leśne ludki" Zapraszam do dyskusji :)


Leśne ludki

- Bip, bip, bip…
Wydawało mi się, iż pierwszym usłyszanym dźwiękiem po przebudzeniu się ze zbyt krótkiego snu jest złośliwe dzwonienie budzika. Pozbywszy się ostatnich oznak snu przypomniałem sobie, że ustawiałem na tym znienawidzonym urządzeniu zupełnie inną melodię, która bardziej przypominała rzężenie popsutej pozytywki. Spojrzawszy na zegarek ujrzałem niezwykły widok : godzinę 8:83. Szybki rzut okiem na kalendarz : 17 maja, poniedziałek.
- Co do … - pomyślałem. – Czy dalej śnie? Nie mogłem sobie przypomnieć treści majaczeń, z których wyrwał mnie zagadkowy dźwięk, lecz byłem niemal przekonany, że wydobywający się z bliżej nieokreślonego miejsca sygnał zupełnie nie pasuje do tego co działo się moich nocnych fantazjach. Bo jak tu połączyć tą dziwną godzinę, irytujący dźwięk ze snem o uczestniczeniu w wojnie w państwie, którego języka i poglądów nikt zupełnie nie rozumie. Wstałem i rozpocząłem poszukiwania rozwiązania zagadki owego odgłosu. Obszedłem całe mieszkanie, zajrzałem w każdy kąt, do wszystkich szafek, szuflad i innych schowków. Bez rezultatu. Pod koniec poszukiwań zorientowałem się, że jedyne co słyszę to rytm budzenia się do życia średniego miasta : szczekanie psów, skrzypienie kół w wózkach dziecięcych, sporadyczne klaksony samochodów. Uznałem, więc że to co usłyszałem musiało być częścią snu. Krótkie rzucenie okiem na zegarek utwierdziło mnie tylko, że te dziwne wydarzenia  musiały być tylko wybrykiem mojej wybujałej wyobraźni. Była godzina 9:17 a ja już byłem spóźniony do pracy. Ubierając się i jedząc resztki wczorajszej kolacji (zimna pizza ze wszystkimi składnikami) na śniadanie zastanawiałem się, jakie kłamstwo podać szefowi na tacy, żeby utrzymać marną posadę archiwisty w urzędzie miejskim.  Praca była nudna, bez perspektyw, lecz od mrówczej pracy pełnej nerwów i pośpiechu odgradzały mnie dwa piętra grubego betonu i tony dokumentów do skatalogowania.  Wyszedłem z domu i żeby jeszcze bardziej nie spóźnić się do pracy, postanowiłem skorzystać ze skrótu, czyli wąskiej ścieżki przebiegającej przez średniej wielkości, lecz bardzo gęsty lasek. Będąc już prawie przy końcu dróżki znów usłyszałem dziwny dźwięk, który mnie obudził. Dochodził on zza moich pleców i był bardziej wyraźny i bardziej donośny niż rano w mieszkaniu. Rozejrzałem się na około, jednak nic nie zauważyłem, a dźwięk ustał. Dotarłem do pracy i zajęty przeglądaniem dokumentów prawnych sprzed ponad stu lat, które jakimś cudem przetrwały w prawie nienaruszonym stanie, aż do czasu kiedy ja, Adam Kowalski, odnalazłem je pomiędzy różnymi księgowymi rejestrami a aktami urodzeń dawnych mieszkańców mojego rodzinnego miasta, natknąłem się na akt własności ziemi, na której obecnie znajduje się moje osiedle wraz laskiem, przez który przechodziłem idąc do pracy.  Jako, że nie byłem obeznany w przepisach prawnych obowiązujących w poprzednim wieku, udałem się pięć pięter wyżej do jedynego człowieka, który mógł mi objaśnić wszelkie niejasności związane z tym dokumentem. Zastałem sędziwego  prof. Baltazara w gabinecie pełnym przeróżnych ksiąg prawniczych i ustaw. Prawie bym go nie zauważył, gdyby nie jego bujna czupryna siwych włosów, która przemykała pomiędzy ułożonymi w stosy dokumentami i księgami.
- Panie profesorze! Panie profesorze! – zawołałem głośno, wiedząc, że ma on spore problemy ze słuchem.
- Kto mnie tu nachodzi? Przecież wszyscy wiecie, że nie mam czasu dla nikogo! – odkrzyknął profesor. Wychylił się jednak zza jednego chwiejnie stojącego stosu. – Ach! To Ty Adamie. Wejdź, wejdź. Co się sprowadza? – wyraźnie uspokojony zapraszał mnie do swojego królestwa.
- Przychodzę do pana z pewnym dokumentem, który mnie zainteresował z powodów osobistych, lecz nie potrafię sobie poradzić z jego zrozumieniem. Pomoże pan?
Profesor wziął dokument do ręki i zaczął czytać. Domyśliłem się, że zaciekawił go bardzo, ponieważ, jak to miał w zwyczaju, pochrząkiwał i zakręcał długie wąsy do góry.  Postanowiłem nie przeszkadzać i porozglądałem się po gabinecie, lecz szczerze mówiąc, nie było w  nim za dużo oglądania dla laika prawnego jakim bez wątpienia byłem. Wszędzie były dokumenty, setki dokumentów pomieszanie z równie dużą ilością książek, głównie poradników. Przez nieostrożność zahaczyłem nogą o jeden ze stosów, powodując istną katastrofę : poszczególne wieże z papierzysk zaczęły się składać jak kostki domina. Po opadnięciu ogromnych ilości kurzu i pojedynczych kartek, które powolutku opadały na podłogę, profesor podniósł głowę i spytał : - Dlaczego przyniosłeś mi pustą kartkę i tak w ogóle to kim jesteś?
Zaskoczony dziwnym zachowaniem profesora bez słowa wziąłem kartkę i bacznie się jej przyjrzałem. Była taka sama jak wtedy kiedy ją przyniosłem. Nic z tego nie rozumiejąc, przeprosiłem profesora za bałagan i nie przejmując się krzykami naukowca wróciłem do siebie do piwnicznego biura.  Odpaliłem komputer i za pomocą Internetu odszukałem paru historyków specjalizujących się w interesującym mnie okresie dziejów. Z racji tego, że było już późno, nie wiadomo kiedy zrobiła się siedemnasta godzina, postanowiłem zabrać dokument do domu i podzwonić w jego sprawie jutro. Spakowałem laptopa i dokument do torby i wyszedłem z pracy.
- Bip, bip, bip…  - Znów usłyszałem dochodzący z bliżej nieokreślonego źródła dźwięk. Zaintrygowany postanowiłem wrócić tą samą trasą, którą dotarłem do pracy. W miarę jak zbliżałem się do tajemniczego lasku sygnał narastał. Zdecydowałem, że muszę dowiedzieć się skąd on pochodzi, choćby miało mi to zająć sporo czasu. Mniej więcej w jednej trzeciej długości ścieżki dźwięk zaczął dochodzić bardziej z prawej strony. Zacząłem się przedzierać przez gęste krzaki, które czepiały się mojego ubrania jakby chciały mnie powstrzymać przed wejściem w głąb lasu. Im głębiej wchodziłem tym było coraz ciemniej. Po pierwsze było już w okolicach 18 i zaczynało zmierzchać, po drugie korony drzew w miarę posuwania się w głąb gęstniały i łączyły się ze sobą, niemal całkowicie zakrywając niebo. Nagle zobaczyłem przed sobą niewielką łunę światła około 50 metrów od siebie. W miarę jak starałem się dostać w miejsce, gdzie był płomień, zmieniał on położenie. Zupełnie tak jakby jeden płomień gasł, a drugi się samoistnie zapalał w innym miejscu oddalonym o kilka metrów od poprzedniego. Przyglądając się co rusz zmieniającym się miejscom z ogniem odkryłem pewną zależność, która pozwoliła mi na odkrycie z pewną dozą niedokładności położenia kolejnego ognika.  Przyczaiłem się w krzakach niedaleko przewidzianego przeze mnie miejsca, gdzie ogień ma się pojawić. Odczekałem chwilkę i faktycznie metr przede mną pojawił się żółty płomień. Rzuciłem się w tamtym kierunku i złapałem coś małego i bardzo silnego. Ogień zgasł, gdy tylko dotknąłem tajemniczej postaci, więc początkowo nie mogłem określić co tak usilnie próbuje się wyrwać spomiędzy moich rąk. Nagle wokoło mnie i szamocącego się stworzenia pojawiło się około piętnastu płomieni. Gdy już wzrok przyzwyczaił mi się do światła, nadal nie mogłem przestać mrugać. Moim oczom ukazała się grupka małych ludzików ze spiczastymi czapkami zrobionymi z liści na głowach i pochodniami w rękach. Ciała miały pokryte leśnym mchem, a jedynym ich ubraniem (oczywiście oprócz czapki) było nakrycie wykonane z futerek małych leśnych zwierząt.
- Bip, bip,bip…? odezwał się jeden ze strachem. Na co reszta odpowiedziała podobnie brzmiącymi dźwiękami, lecz po wsłuchaniu się można było odnieść wrażenie, że prowadzą ze sobą rozmowę. Odezwałem się do nich, tak jak się przemawia do obcokrajowca mając nadzieję, że nas zrozumie, czyli bardzo głośno i powoli : - NIE ROZUMIEM WAS! NIE WIEM O CZYM  MÓWICIE! Ludki bardzo się przestraszyły mojego krzyku, zbiły się w grupkę i zaczęły się naradzać. Brzmiało to bardzo osobliwie i śmiesznie, takie bipanie jeden przez drugiego.  Nagle jeden z nich, najprawdopodobniej najstarszy i najodważniejszy przemówił grubym, gardłowym głosem : - Jak nas znalazłeś? Po otrząśnięciu się z szoku wywołanym niespotykanym tembrem głosu u tak małej postaci odpowiedziałem, że od rana słyszę dziwny odgłos i postanowiłem znaleźć to coś, które je wydaje. Nie mniej zaskoczony ludzik odparł : - To totalnie niemożliwe. Żyjemy w tym lesie już od pięćdziesięciu lat i jeszcze nikt nas nigdy nie zrozumiał, ani zauważył. Przepraszam za te nasze próby ucieczki przed tobą, ale musisz zrozumieć, że bardzo nas wystraszyłem swoim nagłym pojawieniem się między nami. – Nic nie szkodzi – odpowiedziałem, nie wierząc w to co widzę i słyszę.
- Ale, ale gdzie moje maniery? Pozwól, że się przedstawię. Eustachy Koniecpolski, a to moja żona i nasze dzieci oraz wnuki – rzekł pokazując resztę gromadki ludzików.
- Miło mi. Adam Kowalski. Jak to możliwe, że przez tyle lat nikt Was nie spotkał na swojej drodze. Ktoś Was przecież musiał zauważyć lub usłyszeć.
- I tu właśnie jestem równie zaskoczony jak Ty. By zrozumieć jak to się stało muszę opowiedzieć naszą historię. Wtedy być może wyjaśni się wiele spraw. Może zaprosisz nas do siebie to wtedy w zaciszu Twojego mieszkania wszystko opowiem.
Będąc dalej w szoku wynikającego z nadzwyczajnego spotkania pokiwałem głową bezwiednie.
- Wyśmienicie! Cieszę się bardzo, że się zgodziłeś. Chodźmy więc jak najszybciej póki całkowicie się nie ściemni. Nie możemy między ludźmi zapalać naszych pochodni, a w kompletnej ciemności moglibyśmy się zgubić.
Dotarliśmy do mieszkania z drobnymi trudnościami, ponieważ musieliśmy (a w zasadzie to moi dziwni towarzysze musieli) zmylić wścibskiego kota równie ciekawskiej sąsiadki z piętra niżej.  Gdy już dotarliśmy i wszyscy się wygodnie porozmieszczali w mieszkaniu, starzec rozpoczął swoją opowieść.
- Zacząć powinienem chyba od tego jak mój ojciec przeniósł się do tego miasta razem ze swoimi rodzicami około 80 lat temu. Jego ojciec a mój dziadek dorobił się znacznej fortuny będąc właścicielem kilku fabryk. Z powodu słabego stanu zdrowia swojej żony, której nie sprzyjało wiecznie zanieczyszczone powietrze, postanowił sprzedać fabryki, i za uzyskane pieniądze kupić ziemię nad morzem, gdzie jest więcej zieleni oraz brak zanieczyszczeń. Ziemia, którą zakupił była wspaniała, nieopodal nowo wybudowanego dworku był staw, po którym pływały kaczki i łabędzie. Woda była tak przejrzysta, iż z łatwością można było dostrzec pływające w nim ryby.  W malutkiej rzeczce dopływającej do stawu woda była orzeźwiająca i tak czysta, że żyły w niej raki. Po drugiej stronie dworku był las, bogaty w grzyby i owoce leśne. Przy odrobinie szczęścia można było zauważyć sarny i jelenia.  Po prostu raj na ziemi! W takiej sielankowej atmosferze, z dala od wszelkich trosk i niepowodzeń dorastał mój ojciec. Będąc młodzieńcem podczas spaceru spotkał cudowną istotę, najpiękniejszą dziewczynę jaką kiedykolwiek widział, moją późniejszą matkę. Zakochał się w niej od pierwszego wejrzenia. Pech chciał jednak, że była ona odporna na wszelkie zaloty mojego ojca. Widoku coraz bardziej zrozpaczonego syna nie mógł znieść mój dziadek, więc postanowił udać się do rodziców dziewczyny, żeby spróbowali nakłonić ją do poślubienia mojego ojca. Żyjący w skrajnej nędzy rodzice pięknej białogłowy zgodzili się wydać ją za mąż w zamian za kawałek ziemi i znaczną część pieniędzy. Ustaliwszy warunki szczęśliwy dziadek przekazał dobre nowiny swojemu synowi. Ten, nie posiadając się ze szczęścia pobiegł jak najszybciej do swojej ukochanej, prosić ją jeszcze raz o zmianę zdania w jego sprawie. Klementyna, bo tak miała na imię moja matka, odpowiedziała : - Dobrze, skoro tak bardzo zależy Ci na mnie, wyjdę za Ciebie. Najpierw jednak, żeby mieć pewność co do szczerości Twoich zamiarów udaj się ze mną na polanę nieopodal w lesie, gdzie znajduję, się według niektórych magiczna studnia. Jeśli napijesz się łyka wody pochodzącej z niej to obiecuje,  że zostanę Twoją żoną. Uprzedzam jednak, że na każdego kto się z niej napił woda zadziałała w inny sposób. Niektórym odjęło mowę, inni zyskali nowe talenty, a jeszcze inni rozchorowali się i szybko zmarli. Jeśli zaryzykujesz i napijesz się tej magicznej wody, będę przekonana, że mnie kochasz i chcesz być ze mną pomimo ryzyka.  Nie zastanawiając się długo mój ojciec chwycił ukochaną za rękę i razem pobiegli w kierunku studni. Po znalezieniu polany ojciec dziarsko nabrał wody w ręce i upił spory łyk. Odczekali chwilę, lecz nic się nie wydarzyło. Dwa tygodnie później byli już po ślubie. – przyśpieszę trochę opowieść, ponieważ widzę, że niektórzy już zaczynają ziewać i przysypiać – Powiedział mały człowieczek, puszczając do mnie oko. – Wracając do historii mojej rodziny po pół roku moja mama okazała się brzemienna i na świecie miałem pojawić się ja.  O magicznej wodzie ze studni już prawie nikt nie pamiętał, jedynie moja babcia z lekkim niepokojem wyczekiwała narodzin dziecka. Jak się okazało jej obawy niestety były słuszne, ponieważ urodziłem się taki jakim mnie widzisz teraz. Obrośnięty mchem, mały, drobny. Rodzice starali się utrzymać mój wygląd w tajemnicy, lecz już po paru tygodniach ludzie z okolicznych domostw zaczęli plotkować o leśnym ludku, który pojawił się w rodzinie Koniecpolskich. Rolnicy, którzy pracowali dla dziadka przestali przychodzić do pracy ze strachu przede mną. Dworek z braku pieniędzy szybko niszczał. Ojciec z rozpaczy, że urodził mu się taki syn podupadł na zdrowiu, w rezultacie po około roku od moich narodzin zmarł. Oszalały po śmierci syna dziadek wypędził moją mamę z domu.  Podsumowując moje narodziny sprawiły, że rodzina mojego ojca się rozpadła, a po śmierci babci i dziadka dworek został zburzony. Moja mama nie chcąc narażać mnie na dalsze nieprzyjemności ze strony sąsiadów, zbudowała mi malutką chatkę w lesie przylegającym do dawnego dworku. Nocą przychodziła do mnie dostarczając mi jedzenie i wszystko czego potrzebowałem. Po jakimś czasie spotkałem w lesie kobietę, która była taka sama jak ja z jednym wyjątkiem : nie potrafiła mówić po ludzku, lecz wydawała z siebie dźwięki, które już pewnie słyszałeś : bip,bip,bip… Po jakimś czasie nauczyłem się jej sposobu komunikacji i dowiedziałem się, że ją spotkał podobny los jak mnie. W jej przypadku jednak to jej mama napiła się wody ze studni.   Ja z ukrycia obserwowałem ludzi i to jak się zmienia wszystko na około. Powstawały nowe domy na ziemi mojego dziadka, a ja nie mogłem w żaden sposób zapobiec temu wszystkiemu z obawy przed reakcją ludzi na mój widok. Dokumenty, które pozwoliłyby mojej mamie udowodnić, że ta ziemia należy się jej gdzieś zaginęły w trakcie wyburzania dworku.
– Zaraz, zaraz. Przerwałem opowieść starcowi. – czy o tych dokumentach mówisz?- powiedziałem wręczając mu zabrane z archiwum papiery.
– Tak! To jest to! Gdzie je znalazłeś? Nawet nie wiesz ile to może zmienić. Moja obecna rodzina może odzyskać ludzką postać.
– Ale jak ten dokument może Was zmienić, jak może Wam pomóc – spytałem.
- Mama przed śmiercią ujawniła mi, że wrzucając do magicznej studni symbol tego wszystkiego co zniszczyłem swoimi narodzinami stanę się zwykłym człowiekiem. Właśnie dlatego ona tak długo szukała tego pisma. A teraz nagle pojawiasz się Ty z długo wyczekiwanym sposobem na normalność. Nawet nie wiesz jak się cieszę widząc ten dokument. Zostawisz mi go?
- Oczywiście. Mi on nie jest do niczego potrzebny. Znalazłem go przypadkiem dzisiaj w pracy. Proszę jest Twój. – powiedziałem z radością, że mogę komuś pomóc.
- Dziękuje bardzo. Teraz niestety musimy już wracać do lasu, żeby móc się odczarować. Do widzenia i jeszcze raz dziękuje.
Odprowadziłem na skraj lasu swoich nowych małych przyjaciół, popatrzyłem jak zapalają swoje małe pochodnie znikając pomiędzy krzakami. Gdy już ostatni z nich zniknął mi z oczu, obróciłem się na pięcie i udałem do mieszkania. Po powrocie zjadłem szybką kolację i po zorientowaniu się jak późno już jest udałem się do sypialni i rzuciłem się wykończony na łóżko.
- Bip, bip, bip…
Zerwałem szybko głowę z łóżka mając deja vu. Znów zacząłem szukać źródła dźwięku, lecz szybko okazało się, że to tylko odgłos cofającej ciężarówki. Spojrzałem na kalendarz : 17 maja, poniedziałek.
- Cała ta historia z leśnymi ludkami to jednak był sen. – powiedziałem na głos. Zerknąłem na zegarek : 9:17. – O cholera! Spóźniłem się do pracy.
Szybko wybiegając z mieszkania nie usłyszałem głosu spikera w radiu : - Dzień dobry! Wita się z Wami Eustachy Koniecpolski, jest godzina 8:83. Zaczynamy…

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz